– Niesamowicie się zmieniłaś!
– Proces to był, bo nawet jeśli dopada Ciebie myśl, to aby życiowo zadziałała potrzeba czasu i pewnych zdarzeń, które kreują dalsze Twoje działania utwierdzając w słuszności tej myśli.
– I jaka to była myśl?
– Ta najpierwsza to, że nie ma znaczenia moja racja. I czy w ogóle i w jakim stopniu ją mam. A przede wszystkim, że nie muszę jej nikomu udawadniać. Każdy ma swoją i każdy ma rację, bo każdy porusza się w obrębie własnej rzeczywistości. Wtedy zaczął się proces samoświadomości.
– A potem?
– A potem uczyłam się nie bycia perfekcyjną we wszystkim co robię. Odpuszczałam. Pozwalałam sobie na błędy, na mylenie się, niewiedzę. A jeszcze potem, przestałam chcieć zadowalać każdego, zbawiać świat, naprawiać. Uświadomiłam sobie, że nieważne ile zrobię, ale jak to zrobię. Jakość zaczęła być ważna. Życiowo tak. Więc wybieram rzeczy ważne, pięknych ludzi, zdarzenia, które mają znaczenie i sprawy, na które mam wpływ. Te, na które nie mam, nie tykam. Kwestia priorytetów. Trochę to kalkulacja, ale dzięki temu to ja decyduję o nieprzypadkowości mojego życia.
– A ludzie?
– Ludzie właściwie zweryfikowali się sami. Ci, co mieli zostać to zostali. Reszta widocznie nie była ważna. Nauczyłam się pielęgnować relacje. Interesownych unikam. Pomagam, jeśli ktoś prosi, ale tylko wtedy, kiedy pomóc mogę w sensie potrzeby. Przyjaźni mi brakuje. Czasami. Takiej prawdziwej. Ale może to jeszcze nie czas. Nikomu nie ufam na tyle, aby powiedzieć wszystko. Nie chodzi mi o paplanie i jęki chłopa pod jaworem, czy nawet zwierzanie się. Ludzie często mylnie definiują przyjaźń. Dla mnie to relacja na wskroś czysta emocjonalnie. Bez strachu przed oceną, bez obaw, z bezwarunkową pewnością oddania. Nie spotkałam jeszcze nikogo takiego. Są ludzie wokół mnie, ważni, którym mówię po kawałku, ale nie wszystko. Wierzę ludziom, ale im nie ufam.
– Ale jest jeszcze coś?
– Jest. Tak jak mówiłam to proces. Asertywność była kolejną myślą. Jej uczyłam się najdłużej. Umiejętność mówienia „nie”, stanowczo i jednocześnie dyplomatycznie bez gromadzenia w sobie poczucia winy jest prawdziwym wyzwaniem. Ale, jeśli myśli w tym procesie następują w odpowiedniej kolejności i są w pełni świadome, to jest to możliwe. W procesie, o którym mówię, w pewnym momencie osiągasz całkowity wewnętrzny spokój. Swoite pogodzenie, ze sobą, światem, wydarzeniami i ludźmi. Nabierasz przekonania, że nic nie musisz, że możesz chcieć. Albo nie.
– A Ty?
– A ja? A ja jestem dla siebie dobra, okrutnie sprawiedliwa i do bólu szczera i naprawdę mi z tym dobrze. Dystansu nabrałam, innej perspektywy i totalnego luzu. Przekrzywioną koronę mam.
– I co teraz?
– Teraz, codziennie rano staję przed wielkim lustrem i patrząc sobie w oczy, z absolutną szczerością i pełnym przekonaniem mówię: ” Zajebista jesteś, Konarska!”